www.brunoschulz.org

------------------------------------

 

 

ç  SANATORIJUM POD KLEPSIDROM  è

 

Druga jesen | Друга осінь | Друга осінь | A Second Autumn | El otro otoño | El segundo otoño

 

 

 

 

Bruno Schulz

 

DRUGA JESIEŃ

 

 

 

Bruno Šulc

 

DRUGA JESEN

 

Wśród wielu prac naukowych, podejmowanych przez mego ojca w rzadkich chwilach spokoju i uciszenia wewnętrznego, pomiędzy ciosami klęsk i katastrof, w jakie obfitowało to życie awanturnicze i burzliwe – najbliższe jego sercu były studia nad meteorologią porównawczą, a zwłaszcza nad specyficznym klimatem naszej prowincji, pełnym jedynych w swoim rodzaju osobliwości. On to właśnie, mój ojciec, położył podstawy pod umiejętną analizę formacyj klimatycznych. Jego „Zarys ogólnej systematyki jesieni” wyjaśnił raz na zawsze istotę tej pory roku, która w naszym klimacie prowincjonalnym przybiera tę przewlekłą, rozgałęzioną, pasożytniczo rozrosłą formę, która pod nazwą „chińskiego lata” przeciąga się daleko w głąb naszych zim kolorowych. Cóż powiedzieć? On pierwszy wyjaśnił wtórny, pochodny charakter tej późnej formacji, nie będącej niczym innym, jak pewnego rodzaju zatruciem klimatu miazmatami przejrzałej i wyradzającej się sztuki barokowej, stłoczonej w naszych muzeach. Ta rozkładająca się w nudzie i zapomnieniu sztuka muzealna przecukrza się, zamknięta bez odpływu, jak stare konfitury, przesładza nasz klimat i jest przyczyną tej pięknej, malarycznej febry, tych kolorowych deliriów, którymi agonizuje ta przewlekła jesień. Piękno jest bowiem chorobą, uczył mój ojciec, jest pewnego rodzaju dreszczem tajemniczej infekcji, ciemną zapowiedzią rozkładu, wstającą z głębi doskonałości i witaną przez doskonałość westchnieniem najgłębszego szczęścia.

Između mnoštva naučnih radova koje je moj otac započinjao u retkim trenucima spokoja i unutrašnjeg stišavanja, između udaraca nesreća i katastrofa, kojima je obilovao taj avanturistički i burni život – njegovom srcu je najbliža bila uporedna meteorologija, naročito specifična klima naše provincije puna svojevrsnih jedinstvenih osobenosti. On, baš moj otac, položio je temelje naučne analize klimatskih formacija. Njegova »Skica opšte sistematike jeseni« objasnila je jednom zauvek suštinu tog godišnjeg doba, koje u našoj provincijskoj klimi dobija tu otegnutu, razgranatu, gotovansko raširenu formu, koja se pod nazivom »kinesko leto« pruža daleko u dubinu naših šarenih zima. Šta da se kaže? On je prvi objasnio sporedni, sekundarni karakter te kasne formacije, koja nije bila ništa drugo do neka vrsta trovanja klime mijazmama prezrele barokne umetnosti koja se izrođavala, sabijena u naše muzeje. Ta muzejska umetnost koja se raspada od dosade i zaboravljena, zatvorena bez izlaza ušećerava kao staro slatko, preslađuje našu klimu i uzrok je te lepe, malarične febre, tih šarenih delirijuma, kojim izdiše ta otegnuta jesen. Jer lepota je bolest, učio je moj otac, to je neka vrsta drhtaja tajanstvene infekcije, tamni nagoveštaj raspadanja, koji se diže iz dubine savršenstva i koju savršenstvo dočekuje uzdahom najdublje sreće.

Kilka rzeczowych uwag o naszym muzeum prowincjonalnym niechaj w tym miejscu posłuży do lepszego zrozumienia sprawy... Początek jego sięga XVIII wieku i wiąże się z godnym podziwu zapałem kolekcjonerskim oo.bazylianów, którzy obdarzyli miasto tą pasożytniczą naroślą, obciążającą budżet miejski nadmiernym i nieproduktywnym wydatkiem. Przez szereg lat skarb Republiki, odkupiwszy za bezcen te zbiory od zubożałego zakonu, rujnował się wielkodusznie na to mecenasostwo, godne jakiejś królewskiej rezydencji. Ale następna już generacja ojców miasta, bardziej praktycznie zorientowana i nie zamykająca oczu na konieczności gospodarcze, po bezskutecznych pertraktacjach z kuratorią arcyksiążęncych zbiorów, której usiłowała to muzeum sprzedać - zamknęła je, zlikwidowała zarząd, wyznaczywszy dla ostatniego kustosza dożywotnią emeryturę. W czasie tych pertraktacyj stwierdzone zostało ponad wszelką wątpliwość, że wartość tych zbiorów była grubo przeceniana przez patriotów lokalnych. Poczciwi ojcowie nabyli w chwalebnym zapale niejeden falsyfikat. Muzeum to nie zawierało ani jednego obrazu pierwszorzędnego mistrza, ale za to całe kolekcje trzecio- i czwartorzędnych, całe szkoły prowincjonalne, tylko fachowcom znane, zapomniane, ślepe uliczki historii sztuki.

Nekoliko konkretnih napomena o našem provincijskom muzeju neka na ovom mestu posluži boljem razumevanju stvari... Njegov početak pada u XVIII vek i vezan je za kolekcionarsko oduševljenje dostojno divljenja otaca bazilijanaca koji su darivali grad tom parazitskom izraslinom koja je opterećivala gradski budžet preteranim i neproduktivnim izdatkom. Niz godina blagajna Republike, otkupivši u bescenje te zbirke od osiromašenog reda velikodušno se upropašćivala tim mecenstvom, dostojnim neke kraljevske rezidencije. Ali već sledeća generacija gradskih otaca, mnogo praktičnija i koja nije zatvarala oči pred privrednim neophodnostima, posle neuspešnih pregovora sa kuratorijumom nadvojvodinih zbirki, kome je htela da proda ovaj muzej – zatvorila ga je, likvidirala upravu i poslednjem kustosu odredila doživotnu penziju. Za vreme tih pregovora stručnjaci su sa sigurnošću koja nija izazvala nikakve sumnje konstantovali da su lokalni patrioti jako precenjivali vrednost tih zbirki. Čestiti oci su sa oduševljenjem vrednim pohvale kupili ne jedan falsifikat. Taj muzej nije imao nijednu sliku prvorazrednog majstora, ali je zato imao cele kolekcije treće- i četvrtorazrednih, cele provincijske škole, poznate samo stručnjacima, zaboravljene, slepe ulice istorije umetnosti.

Rzecz dziwna: poczciwi mnisi mieli upodobania militarne, większa część obrazów była treści batalistycznej. Spalony złoty mrok ciemniał na tych zetlałych od starości płótnach, na których floty galer i karaweli, stare zapomniane armady butwiały w zatokach bez odpływu, kołysząc na wzdętych żaglach majestat dawno zaginionych republik. Spod zadymionych i pociemniałych werniksów majaczyły ledwo widoczne zarysy konnych potyczek. Przez pustkę spalonych Kampanij, pod niebem ciemnym i tragicznym przeciągały w groźnej ciszy skłębione kawalkady, ujęte z obu stron w spiętrzenia i wykwity artyleryjskiego ognia.

Čudna stvar: čestiti monasi su imali ratničke sklonosti, veći deo slika je predstavljao bitke. Spaljeni zlatni mrak je tamneo na tim platnima izgorelim od starosti, na kojima su flote galera i karavela, stare zaboravljene armade trulile u zalivima bez izlaska, ljuljajući na napetim jedrima veličanstvenost davno nestalih republika. Ispod dimom pokrivenih i potamnelih verniksa jedva su se nazirale konture konjičkih bitaka. Kroz pustoš spaljenih ratova, pod tamnim i tragičnim nebom u groznoj tišini su prolazile sklupčane kavalkade, obuhvaćene sa obe strane u gomile i cvetove artiljerijskog ognja.

Na obrazach neapolitańskiej szkoły starzeje się bez końca popołudnie smagłe i wędzone, jakby widziane przez ciemną butelkę. Pociemniałe słońce zdaje się więdnąć w oczach w tych straconych krajobrazach, jak w przeddzień kosmicznej katastrofy. I dlatego tak błahe są uśmiechy i gesty złotych rybaczek, sprzedających z manierycznym wdziękiem wiązki ryb wędrownym komediantom. Cały ten świat jest dawno osądzony i dawno zamierzchły. Stąd ta słodycz bezgraniczna ostatniego gestu, który sam jeden jeszcze trwa – sobie samemu daleki i zgubiony, wciąż na nowo powtarzany już niezmienny.

Na slikama napuljske škole stari bez kraja opaljeno i suvo popodne, kao da ga gledate kroz tamnu bocu potamnelo sunce izgleda kao da vene pred očima u tim izgubljenim predelima, kao na dan uoči kosmičke katastrofe. Zato su tako slabi osmesi i gestovi zlatnih ribarki, koje su sa izveštačenom ljupkošću prodavale povorke riba putujućim komedijašima. Ceo taj svet je odavno osuđen i davno prošao. Otud ta beskrajna slatkoća poslednjeg gesta, koji usamljen još traje – dalek samom sebi i izgubljen, stalno iznova ponavljan i već nepromenljiv.

A dalej jeszcze w głębi tego kraju, zamieszkałego przez beztroski lud wesołków, arlekinów i ptaszników z klatkami, w tym kraju bez powagi i bez rzeczywistości wyplaskują małe Turczynki pulchnymi rękami miodowe placki ułożone na deskach, dwaj chłopcy w neapolitańskich kapeluszach noszą kosz pełen gwarnych gołębi na kiju, który ugina się lekko pod tym gruchającym skrzydlatym ciężarem. A jeszcze głębiej, na samej krawędzi wieczoru, na ostatnim skrawku ziemi, gdzie na granicy mętnozłotej nicości chwieje się więdnący pęk akantu – toczy się jeszcze wciąż partia kart, ostatnia stawka ludzka przed wielką nocą, która nadciąga.

A još dalje u dubini te zemlje, nastanjene bezbrižnim narodom veseljaka, arlekina, ptičara sa kavezima, u toj zemlji bez ozbiljnosti i bez stvarnosti male Turkinje punačkim rukama prave medene lepinjice poređane na daskama, dva dečaka u napuljskim šeširima nose korpu punu bučnih golubova na štapu koji se lako ugiba pod tim gugutavim krilatim teretom. A još dublje, na samoj ivici večeri, na poslednjem komadiću zemlje, gde se na granici mutnožutog ništavila njiha uveli buket mečje šape – još uvek se igra partija karata, poslednji ljudski ulog pred velikom noći koja dolazi.

Całą tę rupieciarnię starego piękna poddano bolesnej destylacji pod ciśnieniem lat całych nudy.

Celo to skladište stare lepote izloženo je u bolnoj destilaciji pod pritiskom celih godina dosade.

– Czy potraficie zrozumieć – pytał mój ojciec – co oznacza rozpacz tego skazanego piękna, jego dni i noce? Ciągle na nowo porywa się ono do złudnych licytacyj, inscenizuje udane wyprzedaże, hałaśliwe i tłumne aukcje, pasjonuje się dzikim hazardem, gra na baissę, rozrzuca gestem utracjusza, marnotrawi swe bogactwo, ażeby trzeźwiejąc, spostrzec, że wszystko to jest daremne, że nie wyprowadza poza zamknięty krąg skazanej na siebie doskonałości i nie może ulżyć bolesnemu nadmiarowi. Nic dziwnego, że ta niecierpliwość, ta bezradność piękna musiała się w końcu wzwierciedlić w nasze niebo, rozgorzeć łuną nad naszym horyzontem, wyrodzić się w te kuglarstwa atmosferyczne, w te arrangementy obłoczne, ogromne i fantastyczne, które nazywam naszą drugą, naszą pseudojesienią. Ta druga jesień naszej prowincji nie jest niczym innym, jak chorą fatamorganą, wypromieniowaną w wyolbrzymionej projekcji na nasze niebo przez umierające zamknięte piękno naszych muzeów. Jesień ta jest wielkim, wędrownym teatrem kłamiącym poezją, ogromną kolorową cebulą łuszczącą się płatek po płatku coraz nową panoramą. Nigdy nie dotrzeć do żadnego sedna. Za każdą kulisą, gdy zwiędnie i zwinie się z szelestem, ukaże się nowy i promienny prospekt, przez chwilę żywy i prawdziwy, zanim, gasnąc, nie zdradzi natury papieru. I wszystkie perspektywy są malowane i wszystkie panoramy z tektury i tylko zapach jest prawdziwy, zapach więdnących kulis, zapach wielkiej garderoby, pełen szminki i kadzidła. A o zmierzchu ten wielki nieporządek i gmatwanina kulis, ten zamęt porzuconych kostiumów, wśród których brodzi się bez końca, jak wśród szeleszczących zwiędłych liści. I jest wielkie bezhołowie, i każdy ciągnie za sznury kurtyn, i niebo, wielkie jesienne niebo wisi w strzępach prospektów i pełne jest skrzypienia bloków. I ta pośpieszna gorączka, ten zdyszany i późny karnawał, ta panika nadrannych sal balowych i wieża Babel masek, które nie mogą trafić do swych szat prawdziwych.

– Jeste li kadri da shvatite – pitao je moj otac – očajanje te osuđene lepote, njene noći i dane? Stalno se iznova diže na varljive licitacije, inscenira tobožnje rasprodaje, bučne i mnogoljudne akcije, zanosi se divljim hazardom, razbacuje gestom rasipnika, uprošćava svoje bogatstvo, da bi trezneći se videla da je sve to uzalud, da ne vodi van zatvorenog kruga savršenstva osuđenog na samog sebe i da ne može olakšati bolnu suvišnost. Nije onda čudo što je ta nestrpljivost, ta bespomoćnost lepote morala najzad ući u naše nebo, razgoreti se odsjajem na našem horizontu, u te oblačne aranžmane, ogromne i fantastične, koje nazivam našom drugom, našom pseudojeseni. Ta druga jesen naše provincije nije ništa drugo do bolesna fatamorgana, koju u uvećanoj projekciji zrači na naše nebo umiruća, zatvorena lepota naših muzeja. Ta jesen je veliko putujuće pozorište koje obmanjuje poezijom, ogromnom šarenom lukovicom koja se ljušti sloj po sloj sve uvek novom panoramom. Nikad da se dopre do ikakve suštine. Iza svake kulise, kad uvene i uvije se šušteći, pokaže se nov i sjajan prospekt, trenutak živ i istinit, pre no što, gaseći se, ne pokaže osobine hartije. Sve perspektive su nacrtane, sve panorame od kartona, samo je miris pravi, miris kulisa koje venu, miris velike garderobe, pun šminke i tamjana. A u sumrak taj veliki nered i haos kulisa, ta zbrka bačenih kostima, po kojima se gaca bez kraja, kao po šuštavom, uvelom lišću. Tu vlada velika bezglavost i svako vuče za užad zavesa, a nebo, veliko jesenje nebo, visi u dronjcima prospekta i puno je škripe blokova. I ta žurna groznica, taj zadihani i kasni karneval, ta panika jutarnjih balskih sala i Vavilonska kula maski, koje ne mogu da pogode svoja prava odela.

 

– Jesień, jesień, aleksandryjska epoka roku, gromadząca w swych ogromnych bibliotekach jałową mądrość 365 dni obiegu słonecznego. O, te poranki starcze, żółte jak pergamin, słodkie od mądrości, jak późne wieczory! Te przedpołudnia uśmiechnięte chytrze, jak mądre palimpsesty, wielowarstwowe jak stare pożółkłe księgi! Ach, dzień jesienny, ten stary filut-bibliotekarz, łażący w spełzłym szlafroku po drabinach i kosztujący z konfitur wszystkich wieków i kultur! Każdy krajobraz jest mu jak wstęp do starego romansu. Jakże się świetnie bawi, wypuszczając bohaterów dawnych powieści na spacer pod to zadymione i miodne niebo, w tę mętną i smutną, późną słodycz światła! Jakich nowych przygód dozna Don Kichot w Soplicowie? Jak ułoży się życie Robinsonowi po powrocie do rodzinnego Bolechowa?

Jesen, jesen, aleksandrijska epoha godine, koja u svojim ogromnim bibliotekama gomila jalovu mudrost 365 dana sunčeve putanje. O, ta staračka jutra, žuta kao pergament, slatka od mudrosti kao kasne večeri! Ta popodneva lukavo osmehnuta kao mudri palimpsesti, sa mnogo slojeva kao stare požutele knjige! Ah, jesenji dan, taj stari šaljivčina – bibliotekar, koji se u izbledelom šlafroku penje po merdevinama i proba slatko svih vekova i kultura! Svaki predeo mu je kao uvod u stari roman. Kako se divno zabavlja puštajući junake davnih povesti u šetnju pod to zadimljeno i medeno nebo, u tu mutnu i tužnu, kasnu slatkoću svetla! Kakve nove avanture će doživeti Don Kihot u Soplicovu? Kako će izgledati Robinzonov život posle povratka u rodni Bolehov?

W duszne nieruchome wieczory, złote od zórz, odczytywał nam ojciec wyjątki ze swego manuskryptu. Porywający lot idei pozwalał mu chwilami zapomnieć o groźnej obecności Adeli.

Zagušljivih, nepokretnih večeri, zlatnih od sunčeva sjaja, otac nam je čitao odlomke svoga manuskripta. Oduševljeni let ideja dozvoljavao mu je da na trenutke zaboravi strašnu Adelinu prisutnost.

Przyszły ciepłe wiatry mołdawskie, nadciągnęła ta ogromna żółta monotonia, to słodkie, jałowe wianie z Południa. Jesień nie chciała się skończyć. Jak bańki mydlane, wstawały dni coraz piękniejsze i eteryczniejsze i każdy wydawał się tak do ostatnich granic wyszlachetniony, że każda chwila trwania była cudem przedłużonym nad miarę i niemal bolesnym.

Došli su topli moldavski vetrovi, naišla je ta ogromna žuta monotonija, taj sladak vetar s juga. Jesen nije htela da se završi. Kao sapunski mehurovi dolazili su sve lepši i eteričniji dani i svaki je izgledao do poslednjih granica tako oplemenjen, da je svaki trenutak trajanja bio čudo produženo preko mere i skoro bolno.

W ciszy tych dni głębokich i pięknych zmieniała się niepostrzeżenie materia listowia, aż pewnego dnia stały drzewa w słomianym ogniu całkiem zdematerializowanych liści, w krasie lekkiej, jak wykwit plewy, jak nalot kolorowych confetti – wspaniałe pawie i feniksy, które wstrząsnąć się tylko muszą i zatrzepotać, ażeby strącić to świetne, lżejsze od bibułki, wylinione i niepotrzebne już pierze.

U tišini tih dubokih i lepih dana neprimetno se menjala materija lišća, dok drveće jednog dana nije ostalo u slamenom ognju sasvim materijalizovanog lišća, u lepoti lakoj kao cvet pleve, kao sloj šarenih konfeta – veličanstveni paunovi i feniksi koji treba samo da se protresu i zalepršaju, da bi izgubili to sjajno, lakše od hartije, olinjalo i već nepotrebno perje.

 

 

s poljskog preveo Stojan Subotin

 

Pierwodruki:

 

Druga jesień / Bruno Schulz. – Kamena (Chełm Lubelski), 1934 (15. XI), nr 3; s. 54-57.

 

>> SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ / Bruno Schulz. – Warszawa: Towarzystwo Wydawnicze "Rój", 1937. – 262 p. 33 ill.

 

 

 

Izvor:

PRODAVNICE CIMETOVE BOJE – pripovetke / Bruno Šulc. Prevod s poljskog i predgovor dr Stojan Subotin. – Beograd: Nolit, 1961. – 264 str. Tvrd povez, tiraž 3000. (Biblioteka Nolit)

 

 

ç  SANATORIJUM POD KLEPSIDROM  è