www.brunoschulz.org  

 

 

 

 

 

 

 

in memoriam

 

Władysław Panas

 

(1947-2005)

 

 

 

 

 

W Drohobyczu,

12 lipca 2004

 

 

 

 

 

"...jak pusty jest dziś świat..."

(Bruno Schulz, Genialna epoka)

 


Dzisiaj o szóstej nad ranem otrzymałem tragiczną wiadomość. Około czwartej nad ranem zmarł Profesor. Dzwoniła do mnie córka Profesora.

Miesiąc temu (23 grudnia) byliśmy z Anią u Profesora. To było fantastyczne spotkanie! Rozmawialiśmy 1.5 godziny. Nic nie zapowiadało, że to będzie nasze ostatnie spotkanie. Przynajmniej ja tego nie czułem.
Ta Wiosna, która trwała u nas przez pierwszych kilkanaście dni stycznia, była na pewno prezentem Schulza dla Profesora.
Świat już tak bardzo się zużył... Odchodzą Ci, którzy zbierali ułamki potłuczonego zwierciadła, i przy pomocy iskier własnej pasji nadawali im sens.

Zbigniew Milczarek

 

 



 

Zmarł nie tyłko wybitny znawca prozy Brunona Schulza, ale także człowiek wielkiego serca i szlachetnej pasji, która przenikała jego życie i działalność naukową. Dla mnie osobiście to bardzo bolesna strata. Bardzo mi będzie Ciebie, Władku, brakować...

Aleksander Fiut 

 

 

 

 

 

Jako student znałem Profesora wyłącznie z wykładów. Wspaniałych wykładów. W tych legendarnych dotyczących metodologii, a w szczególności semiotyki, nie miałem szansy uczestniczyć, bo mnie jeszcze wtedy po prostu na KUL-u nie było. Ale za to udało mi się wysłuchać wykładów o Schulzu. O kabale u Schulza. Był to czas, kiedy książki Scholema nie były jeszcze tłumaczone na polski. Podczytywane po angielsku budziły pewne skojarzenia i niejasne przeczucia, lecz swój blask zyskiwały dopiero w sali 110, gdzie wykładał Profesor. Kiedy studiowałem nie marzyłem nawet, że mógłbym pisać doktorat i pracować pod Jego kierunkiem. Tak się jakoś złożyło. I teraz mogę powiedzieć, że był nie tylko doskonałym wykładowcą i subtelnym interpretatorem, ale że przede wszystkim był człowiekiem wielkiej dobroci, a także wspaniałym szefem: wyrozumiałym, troskliwym, przewidującym. Dziś – jak trafnie zauważył kolega z katedry – skończyła się dla nas, pracowników Katedry Teorii Literatury KUL, pewna epoka, genialna epoka...

 

Ireneusz Piekarski

 

 

 

 

Wiadomość o śmierci Władka zbudziła mnie przed świtem – telefonowała Marta, jego córka. Wiedziałam, jak poważna jest sytuacja, rozmawiałam z Władkiem przed świętami, ale co innego stanąć oko w oko z definitywną wiadomością... Zabraknie kogoś bardzo ważnego – na Uniwersytecie, w Mieście, które kochał, w schulzologii, gdzie był niezastąpiony ze swoimi wizjonerskimi interpretacjami. Poczytuję sobie za zaszczyt, że mogłam z Nim razem pracować. 

 Małgorzata Kitowska

 

 

 

 

Smutek, żal, niedowierzanie – tak się stało, tak miało być. Pozostaną książki, wspaniałe eseje o Schulzu i żydowskim Lublinie, ślad po badaczu. To jakieś pocieszenie po śmierci śp. Władysława Panasa. Pozostanie pamięć o człowieku, ważnej i barwnej postaci Lublina. Ale pozostaje też żal, że śmierć przyszła tu za wcześnie, pospieszyła się, tak jakby nie mogła przystanąć w szalonym swym biegu, poczekać, bo przecież wiemy, jakie to teksty mogły nas jeszcze radować.

Arkadiusz Bagłajewski

 

 

 

 

Odszedł przyjacieł. Jeden z najbardziej oddanych badaczy dzieła Brunona Schulza. Jego osiągnięcia zostaną z nami.

Szalom Lindenbaum

 

 

 

 

Wielki Przyjaciel Bruno Schulza odszedł na spotkanie z Artystą który Go tak pięknie fascynował. Teraz już razem, na zawsze, będą przy nas w Wielkim Teatrze Ducha. Świat dzięki Wam stał się mądrzejszym i ciekawszym, nasza miłość jest z Wami.

 

Jadwiga Andrzejewska,

Andrzej Maria Marczewski

 

 

 

 

Zmarł za wcześnie jeden z największych znawców i badaczy dzieł Brunona Schulza. Nigdy nie poznałem go osobiście, wysoko jednak ceniłem i poważałem jego prace, które przybliżały czytelnikom postać mego stryjecznego dziadka. Postać zawsze wymykającą się i pełną tajemnic. Władysław Panas wykształcił tysiące młodych ludzi w miłości do literatury polskiej. Teraz to oni mają za zadanie kontynuować jego dzieło, jego zafascynowanie Schulzem i jego oddanie historii Lublina.

Marek W. Podstolski

 

 

 

 

Zajęcia uniwersyteckie z Profesorem były dla mnie zawsze niezwykłym przeżyciem. Ich magiczny charakter odcisnął się silnie w pamięci – właśnie "magiczny", to najlepsze chyba słowo na określenie tej niezwykłej aury, jaką roztaczał wokół siebie Profesor Panas. Umiał wyczarować z najbardziej suchego i nużącego tekstu naukowego problematykę, która fascynowała, urzekała migotliwością, subtelnością myśli, ledwie rysującymi się, przepastnymi obszarami NIEZNANEGO. Nazywaliśmy go po prostu – "Czarodziejem". Profesor nauczył nas, że nauka może być celebracją Tajemnicy. Jeżeli tyle z Jego Osoby zdołamy zatrzymać w pamięci, to bardzo dużo.

Dariusz Skórczewski

 

 

 

 

Władysława Panasa poznałem przed kilkunastu laty na konferencji w Kazimierzu, gdzie miałem szczęście usłyszeć fragment Jego pierwszej książki Schulzowskiej. Ta próbka interpretacji tekstu czytana niespiesznie, z powagą, wszystkim wydała się olśniewająca.

Nie pamiętam dyskusji, ale zapamiętałem, że mówił niewiele, jakby niechętnie, raczej wymownie milczał, nie przestając uważnie słuchać. Dlatego bardzo się zdziwiłem, gdy ostatniego dnia włączył się do rozmowy po mojej interpretacji Przesłania Pana Cogito Herberta. Zanim powiedział kilka słów zrobił dziwnie brzmiące zastrzeżenie: „Jestem jak kamień, ale czasem kamienie wydają głos”.

Ostatni raz spotkaliśmy się przed dwoma laty w Katowicach. Władek recenzował wtedy doktorat Stanisława Zająca o Haupcie. Jego recenzja była uderzająco prosta, rzeczowa, nawet trochę surowa, choć sprawiedliwa. Jego głos brzmiał skromnie, bez cienia kokieterii. Wtedy pomyślałem, że rzeczywiście jest jak kamień – szlachetny, twardy i piękny, dyskretnie emanujący mineralnym blaskiem. I dziś znowu mi się to przypomniało. Pamiętam z jaką pasją opowiadał kiedyś o pobożnych chasydach pielgrzymujących na grób cadyka i układających na macewie kamyki wraz z modlitwami. Nadzwyczaj głęboko odczuwał tę bliskość kamienia i słowa. Spróbuję poszukać takiego kamienia, żeby z wdzięcznym sercem położyć go na Jego grobie.

Aleksander Nawarecki

 

 

 

 

Władka Panasa, mego rówieśnika, poznałem trzydzieści lat temu, w czasie pierwszej na świecie konferencji schulzowskiej zorganizowanej w Sosnowcu przez nieodżałowanej pamięci Wojtka Wyskiela. Traf chciał, że mieszkaliśmy w jednym pokoju i pół nocy spędziliśmy na opowiadaniu sobie dowcipów, z których zaśmiewaliśmy się do łez. Był więc Władek – nawet w tych nie zawsze wesołych czasach, kiedy doznawał politycznych prześladowań – osobą pełną życia i humoru. Był też jednak kimś fundamentalnie poważnym, gdy chodziło o sprawy, które uważał za naprawdę istotne. Zrozumiałem to w pełni znacznie później, kiedy ponownie spotkaliśmy się przy Schulzu. Powrócił doń po intermedium, w trakcie którego podjął studia nad rosyjską i estońską semiotyką.

    Powiedziałbym dzisiaj, że Schulz rósł w nim, zajmował coraz ważniejsze miejsce, stawał się centrum świata. I jeśli swą książkę zatytułował: "Bruno od Mesjasza", to sam stawał się zarazem "Władkiem od Brunona", coraz wybitniejszym znawcą życia pisarza, jego dzieła i rozlicznych tego dzieła kontekstów – wreszcie całego żydowskiego świata, z którego Bruno wysnuł swe inspiracje. Narastała ta wiedza organicznie, wokół pewnych najważniejszych, jak Kabała, tematów; obejmowała zarówno teksty, jak i rysunki czy ekslibrisy, szukała sobie uzasadnień w odkrywanych na nowo nieznanych szczegółach biografii autora. Ale może nawet niekoniecznie te zasługi czysto badawcze, którym zawdzięczał profesurę swego Uniwersytetu, pozostają mi w pamięci, kiedy go wspominam. Władek Panas był bowiem kimś więcej niż uczonym: był charyzmatycznym wykładowcą, wielkim magiem sztuki tajemnej polegającej na zjednywaniu sobie słuchaczy, porywaniu ich w regiony poezji i czystej emocji. Nikt tak jak on nie umiał mówić o Schulzowskich tajemnicach! Rzec można, stawał się w takich chwilach kimś na podobieństwo starego Jakuba uwodzącego Adelę i szwaczki heretyckim "Traktatem o manekinach", głos jego schodził o oktawę głębiej, a gestykulacja "nabierała ezoterycznej solenności". Byłożby to zamiłowanie do pustego efektu? Nic z tych rzeczy! Dla Władka sprawa Schulza była z pewnością jedną z najważniejszych spraw świata; poświęcił jej bez reszty schyłek swego życia, organizując na KUL-u wspaniałą jubileuszową konferencję, wydając coraz to nowe książki, kierując Radą Naukową przy powstałym w Drohobyczu Muzeum Schulza. W ostatnich latach walczył już dzielnie z chorobą, nie osłabiało to jednak jego aktywności. W pamięci zostanie mi – uchwycony w kadrze podczas lipcowego Festiwalu Schulza w Drohobyczu, w jasnym garniturze i kapeluszu, elegancki i wymowny, ukrywający starannie swe cierpienia, gotów za to stale do walki o tę najważniejszą dla siebie Sprawę: zorganizowanie stałej ekspozycji i ośrodka studiów poświęconych Schulzowi w jego rodzinnym mieście.

   Nie dorównamy Władkowi – to pewne. Ten rodzaj napięcia duchowego i organizacji fizycznej – wspaniałego głosu i gestu nie da się powtórzyć. Możemy tylko podjąć starania o kontynuację jego dzieła, ze świadomością, że i on czuwa nad nią z zaświatów – i że żadnego zaniedbania nam nie przepuści. Dzięki za wszystko – i do zobaczenia, Władku!

 

Jerzy Jarzębski

 

 

 

 

Władysława Panasa poznałem trzydzieści lat temu, na konferencji teoretycznoliterackiej w Puławach. Od kilku lat był już związany z KUL-em, na który przeniósł się – po strajkach studenckich 1968 r. – z Poznania. Od pierwszego spotkania okazał się wspaniałym kompanem – jak żywe srebro, nieustannie skory do dowcipów i śmiechu, a równocześnie niezwykle głęboki i poważny we wszystkich sprawach naukowych. I taki był zawsze, ilekroć go spotykałem. Bardzo szybko mogłem się przekonać, że był jednym z najwybitniejszych literaturoznawców swego pokolenia. Wielki erudyta, o imponującej skali zainteresowań, nie publikował dużo, ale jednak wszystko, co napisał było w najwyższym stopniu oryginalne. Dwie jego ostatnie książki o twórczości Bruno Schulza są już dziś pozycjami klasycznymi – stworzyły nową dyscyplinę, nauczyły nas myśleć o jego ukochanym pisarzu w nowy sposób.

Zadzwonił do mnie kilka tygodni temu – pracował jeszcze nad artykułem, o który go prosiłem i pytał o konferencję, którą mieliśmy wkrótce wspólnie zorganizować. Był jeszcze dobrej myśli, wierzył, że pokona chorobę. Ja też. Kiedy nad ranem 24 stycznia dowiedziałem się od jego córki, Marty, że właśnie zmarł, nie mogłem uwierzyć. Patrzę teraz na jego zdjęcie, które zrobiłem, gdy oprowadzał po Lublinie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Zaczarował wtedy wszystkich swoimi opowieściami o „widzącym z Lublina”. Tak Cię zapamiętam, Władku.

 

Włodzimierz Bolecki

 

 

www.brunoschulz.org